139 KM – PISA - CAVI [IT]

 

Zanim wstało słońce, byliśmy już na nogach. Spakowaliśmy się i jak najszybciej zniknęliśmy z ogrodu. Śniadanie zjedliśmy na pierwszej lepszej stacji benzynowej, korzystając przy okazji z toalety. Parę kilometrów dalej ,zatrzymaliśmy się na poranną kawę i ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża, aż do La Spezia. Zwiedziliśmy kilka miejsc, przemknęliśmy przez port, w którym stacjonowały duże okręty marynarki oraz małe żaglówki i jachty. Dalej ,droga prowadziła coraz wyżej w góry.

Było mgliście i zimno, a  dokoła nas krążyło mnóstwo burzowych chmur. Po paru godzinach żmudnej wspinaczki, zdobyliśmy przełęcz Passo del Bracco.

Na szczycie, nad przepaścią znajdowały się ruiny rozlatującego budynku, obok którego stała kamienna baszta, zbudowana na szpiczastej skale. Z racji, że uwielbiam tego typu miejsca, nie mogłem sobie darować niebezpiecznej wspinaczki na górę. Widoki były niesamowite, w oddali, pomiędzy górami, widać było oświetlone słońcem morze, a  znad sąsiednich szczytów dochodził do nas dźwięk donośnych grzmotów. Burza była  coraz bliżej, szybko zeszliśmy na dół do rowerów i w pośpiechu rozpoczęliśmy szalony zjazd w kierunku morza. Pruliśmy ponad pięćdziesiątką, zwalniając tylko na ostrzejszych zakrętach i agrafkach. Niestety, nie zdążyliśmy. Bestia nas dopadła. Cięliśmy dalej, ale opad był tak silny, że nic nie widzieliśmy przed sobą, a przy tych prędkościach, jazda była zbyt niebezpieczna. Zdecydowaliśmy się na postój pod dachem hotelu Relais Sanrocco – kilka kilometrów od Riva Trigoso.

Lało tak silnie, że nawet dach restauracji nie wytrzymywał i woda ciekła ciurkiem na dywany i stoły w pomieszczeniach. Było nam strasznie zimno, nie mieliśmy na sobie nic suchego i wiał porywisty wiatr. Musieliśmy przeczekać największą falę deszczu, w tym czasie chodziliśmy w kółko i robiliśmy pajacyki, żeby się rozgrzać, bo traciliśmy już czucie w stopach i dłoniach. Po 20 minutach cierpienia pod hotelowym daszkiem, czas na rundę drugą. Musieliśmy zjechać w dół dalej – im szybciej będziemy jechać, tym szybciej znajdziemy się na dole, ale im szybciej jedziemy, tym wiatr bardziej nas ochładza. Zacisnęliśmy zęby i wjechaliśmy do Riva Ponente, było już dosyć późno, a my byliśmy przemarznięci i wymęczeni. Zaczęliśmy szukać noclegu w bardziej cywilizowanych warunkach. Spotkaliśmy kilka osób, które nas oprowadziły po swoich znajomych oferujących kwatery. Nie udało się znaleźć nic tańszego, poniżej 60 euro na osobę. Nie mogliśmy sobie pozwolić na taką kwotę. Podziękowaliśmy i resztkami sił wyjechaliśmy do kolejnego miasteczka Sestri Levante. Zrobiliśmy drobne zakupy na kolację i pytając ludzi podjeżdżaliśmy do ukrytych w wąskich przejściach moteli ,jedno i dwugwiazdkowych, ale w żadnym nie było wolnych miejsc.Pojechaliśmy więc dalej, do mało turystycznej gminy Cavi, usytuowanej nad morzem, ale oddzielonej od plaży torami kolejowymi. Tam znaleźliśmy pensjonat, w którym mogliśmy w ludzkich warunkach, za 25 euro na głowę, rozgrzać się i przespać do rana. Oczywiście zrobiliśmy pranie, połataliśmy dętki, zrobiliśmy trochę porządku w gnijących sakwach. Radek odprężył się regionalnym browarem, a ja ze względu na słaby stan zdrowia znarkotyzowałem się kilkoma aspirynami i ciepło ubrany poszedłem spać.




© 2014 Copyright & design by Mikołaj Kuropatwa. All rights reserved.